przejdź do treści

Do poczytania


Wędrówki Ludu na Ziemie Odzyskane. Saga rodzinna

Praca wyróżniona w konkursie PRANY

 
Gdy wybuchła wojna mój tata miał dwadzieścia lat,a mama osiemnaście. On pochodził z poznańskiego, a ona z łódzkiego. Spotkali się na przymusowych robotach w gospodarstwie niemieckiego rolnika (bauera) w poznańskiem. Pracowali tam,doglądając zwierząt domowych i wykonując prace polowe, do końca wojny. W tych trudnych warunkach między nimi rozkwitła miłość.
     Po zakończeniu wojny 9 czerwca 1945 r. wzięli ślub i zamieszkali w rodzinnej wsi mego ojca. Po roku urodził im się syn,który zmarł po dwóch tygodniach. Zrozpaczeni rodzice podjęli decyzję o wyjeździe, jednak trudno im było zdecydować się dokąd.  W 1948 r. urodziłam się ja.
     Rodzina ojca była dosyć liczna. Miał on jeszcze pięcioro starszego rodzeństwa,też już z rodzinami. Gospodarstwo rodzinne było zbyt małe, jak na taką liczbę ludzi. Mój ojciec Kazimierz z bratem Pawłem podjęli decyzję o wyjeździe na zachód, na Ziemie Odzyskane, by poszukać nowego miejsca do życia dla swych rodzin. Gdy pociąg dojechał do Szczecina, zdecydowali tutaj pozostać. W 1947 r. ojciec zarejestrował się w urzędzie jako mieszkaniec tego miasta. Zostaliśmy pionierami Szczecina!
     Wraz z bratem podjęli poszukiwania pracy i mieszkania. Miasto było w gruzach, pełne szabrowników i ludzi z całej Polski. Trudno było znaleźć stałą pracę. Podobnie wyglądała sprawa mieszkania. Gdy znaleźli wolny do zamieszkania dom, przychodzili następni osadnicy, włamywali się i trzeba było szukać dalej, żeby nie stracić życia w walce o niby swoje. Panowało wówczas prawo pięści. Ostatecznie wybór padł na mieszkanie w bloku, gdzie ludzie już się zintegrowali i pomagali sobie wzajemnie. Dom był zniszczony przez bombę, od dachu do któregoś piętra. Dużo pracy kosztowało ojca naprawienie ogromnej dziury w suficie. Wokół były same gruzy i brakowało wszystkiego. Ale ludzie sobie pomagali, dzielili się tym,łco udało się zdobyć. Całe Śródmieście leżało w gruzach. Szczecin czekał na odbudowę. Powołano do życia pierwszą firmę budowlaną SPBM nr1.Tam właśnie zatrudnił się mój ojciec z bratem- fachowcy po praktyce nabytej przy remoncie naszego mieszkania i bloku.
     Przyszła kolej na sprowadzenie rodzin. W 1948 r. mama wraz ze mną (a miałam wówczas osiem miesięcy) przyjechałyśmy do ojca, na swoje. Jak trudno było tu żyć,  wiem z opowiadań rodziców i podziwiam ich za to, że udało im się to przetrwać.
     Rodzice od początku poczuli się prawowitymi mieszkańcami odbudowującego się Szczecina. Ojciec związany z firmą SPBM nr 1przyczynił się do odbudowy miasta i budowy nowych obiektów, między innymi brał udział w budowaniu siedziby zakładu „Dana”, kina „Kosmos”, Teatru Letniego. Firma była duża i prężna, więc wiele budowała.
     Modne w tym czasie były czyny społeczne; ludzie nie szczędzili sił przy odgruzowywaniu miasta (szkoda, że duże ilości cegły i kamieni brukowych wysyłano do Warszawy w myśl hasła: „Cała Polska buduje stolicę”,bo przydałyby się do odbudowy Szczecina). Ludzie potrafili się zintegrować i byli dumni, ze dzięki ich pracy powstaje do życia miasto.
     Pamiętam pochody 1-majowe; każdy czuł się w obowiązku w nich uczestniczyć.
     W 1953 r. urodził się mój brat Stanisław. Rodzina była w komplecie. Ojciec miał motocykl WFM, co było luksusem. Dostał w firmie bon za dobrą pracę, dlatego mógł nabyć wymarzony motocykl. Bonu nie można było kupić,  tak jak wszystkich towarów luksusowych. Rodzice moi byli bardzo pracowici. Ojciec „złota rączka”potrafił zrobić coś z niczego. By uczynić życie rodziny lepszym, stał się działkowcem. W dwóch ogródkach uprawiał warzywa i owoce.
     W 1962 r. zdarzyło się nieszczęście, bo ojciec poważnie zachorował.  Po półrocznej chorobie amputowano mu nogę powyżej kolana. Był to dla nas trudny okres, mama musiała iść do pracy, żeby było za co kupić chleb.
     Przyszedł grudzień 1970 r., zaczął się strajk w Stoczni Szczecińskiej. Nasze mieszkanie sąsiadowało ze stocznią,więc byliśmy blisko wydarzeń, widzieliśmy, już w styczniu 1971 r., czołgi tuż pod naszym domem, przeżyliśmy strzelanie do ludzi. Trauma była tym głębsza, że mój ojciec był stoczniowcem i zaangażowanym w sprawy polityczne. Ojciec, inwalida bez nogi, śledził wszystko z okna trzeciego piętra naszej kamienicy przy ulicy Lubeckiego. Jego bezradność doprowadzała go do szału. Zawsze był człowiekiem czynu, a teraz mógł tylko przez okno wykrzykiwać żale.
     Śledziliśmy też moment przyjazdu władz PZPR z jej nowo wybranym I sekretarzem Edwardem Gierkiem, który obiecywał, że jeżeli ludzie pomogą, to w kraju będzie się żyło lepiej, Rzeczywiście, gdzieś około roku 1976 zaczęło się poprawiać. Powoli jednak dało się zauważyć obniżenie poziomu życia: kłopoty z aprowizacją, choć rolnicy nie produkowali mniej. Na niektóre towary wprowadzono ceny komercyjne, a nieco później wprowadzono kartki na zakup podstawowych produktów żywnościowych. Ludzie mieli pieniądze, a nie mieli co za nie kupić.    Długie ogonki stały przed pustymi sklepami. Wszechobecne było pytanie: „Co rzucili?”
     W sierpniu 1980 r. wybuchł strajk w Stoczni Szczecińskiej im. Lenina. W całym kraju na znak poparcia, stanęła komunikacja, do strajku zaczęły przyłączać się nowe zakłady pracy, w tym Stocznia Szczecińska im. Adolfa Warskiego oraz uczelnie. Narodziła się NSZZ Solidarność.
     Zaczęły się przemiany...
     Przeżyliśmy jeszcze stan wojenny z godziną policyjną,Okrągły Stół, pierwsze po II wojnie światowej wolne wybory, no i narodziny nowego ustroju.
     Po latach, kiedy wspominam tamten czas, znów jest mi smutno. Przestała istnieć stocznia- najważniejsza przez lata- wizytówka naszego miasta. Zostały po niej rdzewiejące dźwigi, dużo złomu i hulający po pustych halach wiatr. Los stoczni podzieliło wiele istotnych,ważnych dla Szczecina zakładów.
     W czerwcu 1995 r. moi rodzice obchodzili Złote Gody. W Urzędzie Miasta  zostali odznaczeni medalem za długoletnie pożycie małżeńskie. Najwięcej radości sprawił im list z podziękowaniami podpisany przez Prezydenta Rzeczpospolitej Polski Lecha Wałęsę. Tato do końca swoich dni czuł się spełniony i doceniony.
     Moja rodzina-mąż i troje dzieci bardzo byliśmy zżyci z rodzicami. Kiedy już nie mogli samodzielnie funkcjonować, zamieszkali z nami, otoczeni miłością wnuków i prawnuków. Tworzyliśmy rodzinę wielopokoleniową.
     Po śmierci rodziców i usamodzielnieniu się dzieci, wraz z mężem dalej mieszkamy w domu, który sobie wybudowaliśmy. Na emeryturze nadal jesteśmy aktywni. Od lat jestem słuchaczką Szczecińskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku i rozwijam swoje, dotąd ukryte, talenty. W zespole Foto-Video doskonalę z innymi sztukę fotografowania. Mamy na koncie wernisaże i wystawy zdjęć o różnorodnej tematyce (także dotyczącej naszego miasta Szczecina). We współpracy z „Kamerą”, tworzymy krótkie filmy. Zdobywamy przy tym doświadczenie i wspaniale się bawimy. Nareszcie mogę spełnić swoje marzenia, bo w młodości nie miałam na to czasu i sprzętu. Jestem szczęśliwa, że żyję w czasach zmian i wynalazków.
     Przedstawiając dzieje moje i mojej rodziny, chcę  przekazać dzieciom i wnukom, jak się żyło w okresie mojego dzieciństwa i młodości.

                                                                                                                                                 Eugenia Jabłońska
                                                                                                                                                 Zespół Foto-Video


powrót na poprzednią stronę